AUGUSTOWSKO-SUWALSKIE

TOWARZYSTWO NAUKOWE

Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę...

  

  

Tomasz Naruszewicz

  

Rok 1939 w okolicy Rospudy

cz. 2 z 2

  

  

24 sierpnia 1939 roku została ogłoszona mobilizacja alarmowa w garnizonie. Początkowo czynności mobilizacyjne przebiegały tylko w koszarach. Po kilku dniach jednak mobilizacją objęto poszczególne miejscowości. Jeden z nowo sformowanych oddziałów, pluton kolarski pod dowództwem ppor. Jerzego Gilewicza i jego zastępcy kpr. Z. Ługowskiego, został skierowany do wzmocnienia 3. szwadronu w Turówce Starej. Większość żołnierzy opuściła swoje koszary. Wszystkie oddziały obowiązywał zakaz otwierania ognia. Strzelać można było tylko na rozkaz dowództwa brygady. Przez najbliższe kilka dni sytuacja pozostawała bez zmian. Jedynie miejsce 3. szwadronu w Turówce zajął 2. szwadron rtm. Jana Chludzińskiego z 2. plutonem ckm (na taczankach) por. rezerwy Olgierda Staniszkisa. Oddział ten przejął zadania poprzedników, którzy z kolei skierowani zostali do wsi Krzywe. 27 sierpnia dokonano dalszych zmian. Stanowisko w Turówce zostało przekazane 2. Pułkowi Ułanów, a konkretnie jego 3. szwadronowi pod dowództwem rtm. Mariana Cyngotta. Miał on zabezpieczać drogę Mieruniszki – Filipów – Suwałki. Szwadron ten został wzmocniony plutonem kolarzy ppor. Trylińskiego (według S. Buczyńskiego – 3. plutonem ciężkich karabinów maszynowych ppor. Konstantego Wojtaszczaka). Zluzowane oddziały szwoleżerów przemieściły się na południe do Bakaniuka, a w nocy z 28 na 29 sierpnia 2. szwadron rtm. Jana Chludzińskiego obsadził Raczki. Dwa plutony tej grupy rozlokowane zostały na zachodnim skraju miasteczka, trzeci stanowił odwód. Za murem miejscowego cmentarza ustawiono działo przeciwpancerne. W Raczkach głównym zadaniem tego szwadronu było zabezpieczenie mostu kolejowego i szosy prowadzącej w kierunku wsi Cimochy46. Dowódcy w tym czasie ocenzurowali pierwsze listy poczty polowej.

Już w końcu lipca posterunki policji przygotowywały się do wprowadzenia stanu wyjątkowego. We wszystkich komisariatach wyznaczono ludzi odpowiedzialnych za odbieranie broni osobom legalnie ją posiadającym. Komendant policji z Filipowa odpowiedzialnymi mianował szeregowych i 24 lipca nakazał odebranie broni, i zde- ponowanie jej w jego służbowym pokoju, „który jest dostatecznie zabezpieczony”. W tym czasie w samym Bakałarzewie legalną broń posiadało 11 osób, a na terenie działania posterunku Bakałarzewo – 25. Wśród nich był wójt gminy Wólka Jan Dziurdzikowski i jeden z podległych mu urzędników, Jan Mojżesz. Byli oni wyłączeni z listy osób, którym zamierzano odebrać broń w wypadku ogłoszenia stanu wyjątkowego. Poza nimi dotyczyło to tylko Agencji Pocztowo-Telegraficznej w Bakałarzewie. Jednak wyżej wymienieni musieli bezzwłocznie udać się do starostwa w celu uzyskania klauzuli – „Ważne w okresie stanu wyjątkowego”47.

W sierpniu 1939 roku starosta suwalski zwrócił się do posterunków o zbadanie narodowość oraz stopnia przywiązania do państwa polskiego właścicieli wszelkiego rodzaju przedsiębiorstw przemysłowych działających na ich terenie. Należało też szczegółowo określić rodzaj tego przedsiębiorstwa. Zastrzeżono, aby informacje zbierać w sposób dyskretny i „nienasuwający żadnych niepotrzebnych domysłów”48.

Zjawiskiem rozpowszechnionym na szeroką skalę w tym okresie było „znikanie” z rynku bilonu. Ludzie, przeczuwając, że konflikt może wybuchnąć lada dzień, gromadzili monety, które w czasie wojny były cenniejszym środkiem płatniczym od banknotów. Policja o wykup bilonu podejrzewała głównie Żydów, dlatego m.in. poddano ich szczególnej obserwacji49.

Obawiano się także wzrostu napięcia społecznego. Starano się uspokoić opinię publiczną i nie stwarzać żadnych pretekstów do jakiejkolwiek reakcji ze strony niemieckiej. Dbano o to, aby w pobliżu granicy nie organizowano patriotycznych uroczystości, które naziści mogliby uznać za prowokację. Przejawem takiego postępowania była dyrektywa z 8 sierpnia, na mocy której zakazano Stronnictwu Narodowemu organizowanie uroczystości z okazji rocznicy zwycięstwa nad bolszewikami50.

Mimo tego zakazu inne organizacje obchodziły 15 sierpnia Święto Żołnierza Polskiego. Na rynku w Filipowie o 9.00 rano zebrało się około 500 osób. Specjalnie na to święto przybył pluton rezerwistów. Obecny był też komisarz Straży Granicznej Łazarkiewicz, który złożył kwiaty pod pomnikiem Marszałka Józefa Piłsudskiego oraz wygłosił mowę nt. zwy- cięstwa Polski w 1920 roku nad „armią Lenina”. Oprócz tego o 13.30 z inicjatywy miejscowego proboszcza odbyła się w sali parafialnej uroczysta akademia ku czci Matki Boskiej Wniebowzięcia. Przemówienie wygłosił ks. Makiel, który poruszył w nim nie tylko sprawy religijne, ale wspomniał o wspaniałym zwycięstwie, czyli o tzw. cudzie nad Wisłą. Do cudu nad Wisłą nawiązała także w swojej wypowiedzi Anna Samojło, nauczycielka, która stwierdziła, że „obecnie naród polski powinien być zwarty, przez co powstrzyma złe zamiary w stosunku do Polski czynione przez sąsiada zachodniego – Niemcy”. W uro- czystościach wzięło udział około 200 osób, a cały dochód przeznaczono na Fundusz Ochrony Narodowej51.

W połowie sierpnia hitlerowskie samoloty coraz częściej przekraczały polską granicę. Wywoływało to ogromny niepokój wśród mieszkańców. Tak jeden z polskich oficerów wspominał tamte dni: „Wykonanie pracy bojowo. Przed wybuchem wojny w miesiącu sierpniu, po 15, mieliśmy kilka wypadków przekroczenia naszej granicy przez samoloty niemieckie oraz ostrzelanie z broni ręcznej mojej placówki w m[iejscu] pół.-wsch. Bakałarzewo”52. Słowa te świadczą o atmosferze napięcia panującej w końcu sierpnia. Lotnicy niemieccy prawdopodobnie wykonywali wówczas zdjęcia terenów polskich, aby poznać rozmieszczenie wojsk oraz ważnych obiektów strategicznych.

Niemcy używali różnych metod, aby osłabić ducha narodowego Polaków. Jedną z nich było nadawanie w języku polskim audycji radiowych, w których wyśmiewano rząd polski, twierdzono, że to Polska dąży do wojny, szczególnie gloryfikowano wielkość Hitlera i jego armii (uważano ją za niepokonaną).

Poza audycjami radiowymi „niemiecka propaganda używa ostatnio jako środka agitacyjnego przeznaczonego zarówno do mniejszości niemieckiej w Polsce, jak i dla ludności polskiej druków przeważnie ilustrowanych, które mają na celu demonstrowanie potęgi Rzeszy niemieckiej i osłabienie przez to wiary w siły państwa polskiego”53. Sugerowano Lechitom [tak nazywano Polaków], że nie mają żadnych szans w przypadku starcia zbrojnego.

Władze polskie bardzo niepokoiły się o skutek tych propagandowych poczynań. 16 sierpnia starosta suwalski wysłał depeszę do terenowych posterunków, w której zwracał się z pytaniem o słyszalność audycji oraz reakcje na nie „społeczeństwa [polskiego – T. N.] i mniejszości narodowych”. W odpowiedzi z 19 sierpnia przodownik Kotowicz z bakałarzewskiego posterunku stwierdzał, że na jego terenie audycje są dość dobrze słyszalne, a społeczeństwo polskie słucha je z ciekawością, jednak nie wierzy w ich wiarygodność, którą powszechnie podważano. Jedynie mniejszość niemiecka przyjmowała je bezkrytycznie. W Filipowie, według słów komendanta Delekty, audycje słychać było bardzo wyraźnie, ale społeczeństwo polskie także nie dawało im wiary, twierdząc, że Niemcy chcą nimi po prostu „osłabić ducha narodu”. Nawet miejscowi Żydzi nie wierzyli emitowanym programom, twierdząc, że naziści tylko straszą Polaków, „gdyż innych środków już nie mają”. Przedstawiciele innych narodowości nie wypowiadali się publicznie na temat audycji radiowych.

22 sierpnia komendant Makarewicz rozkazał swym podwładnym wprowadzić stałe dyżury. Bez jego zezwolenia policjanci nie mogli opuszczać posterunków. W dwa dni później wydał polecenie odwołania z „urlopów kuracyjnych i innych” wszystkich oficerów, szeregowych, urzędników i niższych funkcjonariuszy. Od służby mogli być zwolnieni tylko obłożnie chorzy54.

Władze polskie obawiały się niemieckich szpiegów. Nakazano baczną obserwację granicy. Każdy podejrzany obcokrajowiec, wkraczający na teren naszego kraju, musiał być dokładnie sprawdzony. Również komenda suwalska otrzymała zawiadomienie o przybyciu na teren Polski podejrzanych osób.

Jednym z obcokrajowców był Ernest Krusche, katolik, urodzony w Gliwicach, z zawodu dziennikarz. Do Polski przybył nielegalnie. Wcześniej widziano go w Warszawie, a później słuch o nim zaginął. Według władz mógł przebywać w okolicach Suwałk, by stąd podjąć próbę przedostania się do Niemiec.

Podejrzanym był też niejaki Rudolf Renne, holenderski Niemiec oraz hitlerowiec. Po Polsce jeździł wraz z żoną Arii Witlam własnym autem marki Audi o numerze rejestracyjnym L 198.

Wymienione osoby należało bacznie obserwować, ale w taki sposób, aby „nie wywołała ona żadnych nieporozumień i skarg z ich strony”55.

W sierpniu w okolicy Bakałarzewa stacjonował oddział wojska polskiego, jednak 24 tego miesiąca wycofano go, gdyż jego dowództwo najprawdopodobniej nie chciało dać żadnego pretekstu Niemcom do ewentualnych starć granicznych. Wojsko opuściło Bakałarzewo późnym wieczorem około godziny 21.00, udając się do Żylin56. Prawdopodobnie na postój wybrano tę wieś, bo leżała ona mniej więcej w takiej samej odległości i od Bakałarzewa, i od Raczek. Miało to istotne znaczenie, ponieważ nie wiedziano, które z tych miasteczek Niemcy mogą zaatakować w pierwszej kolejności.

O wzrastającej niepewności wśród władz polskich świadczyło też to, że 28 sierpnia w tajnej depeszy komendant Makarewicz przekazał placówkom terenowym instrukcję, w jaki sposób należy się zachować na wypadek nielegalnego przekroczenia granicy przez obce samoloty. Pilot takiej maszyny miał być „wezwany do lądowania przy pomocy ustalonego sygnału”. Po wylądowaniu należało zatrzymać załogę i zabezpieczyć na miejscu maszynę. W wypadku, gdyby samolot obcy przekraczał polską granicę poza bramami wlotowymi, udając się w kierunku powrotnym, czyli z terenu Polski na teren państwa obcego, powinien zostać ostrzelany bez ostrzeżenia57.

Ostatnie dni sierpnia charakteryzowały się ogromnym poruszeniem wśród społeczeństwa. Ludzie pogranicza czuli, że niedługo wybuchnie wojna. Władze próbowały zapanować nad tymi nastrojami, jednak – jak pisał 29 sierpnia komendant Makarewicz – „spostrzeżenia poczynione przez władze wojskowe i inne wykazują, że mimo represji sądowo-karnych wzrasta ilość przestępstw obrazy narodu i państwa, rozsiewanie fałszywych defetystycznych wieści i innych pozostających w związku z sytuacją międzynarodową”58.

Komenda wojewódzka ostrzegała przed bombami ukrytymi w niemieckich blaszanych pojemnikach, na przykład na benzynę. Szczególną uwagę zalecano przy korzystaniu z tzw. blaszanek o nazwach Speedwell Taroil, Mobiloil czy Keruoline59. Nie wiadomo, co jednak było główną przyczyną tego ostrzeżenia, czy rzeczywiście obawa przed zamachami, czy może po prostu chciano w ten sposób zapobiec kupowaniu produktów pochodzących z przemytu.

Z zachowanych dokumentów źródłowych i literatury przedmiotu można wnioskować, że ówczesne społeczeństwo polskie na tym terenie było patriotycznie nastawione. Wyrazem tej postawy była na przykład organizacja opisanej manifestacji antyniemieckiej w Bakałarzewie czy też przekazywanie na cele wojskowe cennych pamiątek rodzinnych.

Z niektórych źródeł wynika, że Polacy nie obawiali się armii Hitlera, gdyż uważali, iż wojsko polskie nie ugnie się pod naporem najeźdźcy. Znaczne podniecenie, ale również duży optymizm społeczeństwa pogranicza w ostatnich dniach przed wojną odzwierciedlają wspomnienia ppor. Antoniego Popka: „Mobilizacja powszechna. Wielka radość. Zrobimy Niemcom lanie. Zapał olbrzymi. Po drodze do Bakałarzewa grupy zuchów, roześmianych i rozśpiewanych suwalczan ze 100% pośpiechem udają się do miejscowego ośrodka mobilizacyjnego. Serdeczne życzenia naszym – lanie Szwabom – to słowa, które od tych grup słyszałem”.

W ostatnim dniu sierpnia bezpieczeństwa tego terenu pilnował 2. batalion 41. Pułku Piechoty, którego dowództwo znajdowało się w Żylinach60.

W Raczkach, Bakałarzewie i Filipowie znajdowały się strażnice graniczne, gdzie dyżury pełniono bez przerwy. Jak już wspomniano, przy nadzorowaniu granicy pomagali też cywilni ochotnicy. W Bakałarzewie do tego celu wyznaczono dwunastu młodych, miejscowych chłopców. Mieli oni w razie natarcia ostrzec pozostałych. Chłopcy podzieleni byli na dwuosobowe patrole, które zmieniały się co dwie godziny.

Jednym z tych młodzieńców był Franciszek Świderski, który w nocy z 31 sierpnia na 1 września wraz ze swoim przyjacielem Czesławem Bokuniewiczem miał o drugiej w nocy pełnić dyżur na granicy. Jednak – jak wspomina – „zaspaliśmy i obudziły nas strzały około 4 godziny rano. Byliśmy wtedy na ulicy Młyńskiej. Przestraszeni uciekliśmy do tyłu. Po pewnym czasie przyszło wojsko. Byli to ułani stacjonujący przed Bakałarzewem. Żołnierzy było mało, bo około dziesięciu”61. Pierwszy dzień wojny minął w Bakałarzewie dość spokojnie, nie odnotowano większych walk.

W Filipowie 1 września 1939 roku stacjonował oddział Suwalskiej Brygady Kawalerii dowodzonej przez gen. inż. Zygmunta Podhorskiego. Prawdopodobnie dlatego miasteczko zostało wówczas ostrzelane przez Niemców ogniem artyleryjskim. Jednak pociski dosięgły nie tylko żołnierzy polskich, ale też i przebywających w znacznej odległości cywili, którzy nie brali udziału w walce. W wyniku ran poniesionych w czasie ostrzału zmarły trzy osoby: Bordzio (lat 50), Siermieńska (lat 40) i Wróblewska (lat 38). Pochowano ich na cmentarzu katolickim w Filipowie.

Tego dnia niemieckie samoloty dokonały nalotu na polskie placówki. Ostrzelano i zbom- bardowano wówczas m.in. koszary w Suwałkach oraz stację kolejową w Raczkach62.

W nocy z 1 na 2 września do miejscowości Nowy Dwór wkroczyła grupa żołnierzy niemieckich (prawdopodobnie 12 osób) w celu aresztowania Edwarda i Stanisława Chlebusów. Chlebusowie byli znanymi patriotami polskimi, którzy przed wojną często wygłaszali antyniemieckie mowy. Oprawcy dotkliwie pobili Polaków, następnie zawieźli ich samochodem ciężarowym do Olecka, a później do Giżycka. Tam byli przesłuchiwani. Aby wymusić zeznania, bito ich i grożono rozstrzelaniem. Po jakimś czasie przewieziono ich do Stalagu I A, a następnie skierowano na przymusowe roboty63.

Drugiego września nakazano rotmistrzowi Jerzemu Krzyszkowskiemu zluzowanie piechoty stacjonującej w okolicy Bakałarzewa, który w tym celu wysłał pluton ppor. Kłosińskiego. Jego zadaniem było zorganizowanie obrony miejscowości oraz zabezpieczenie drogi do Suwałk. Wymiana oddziałów nastąpiła rankiem. Dostrzegając poruszenie wojska, Niemcy zaatakowali m.in. granatami budynek polskiej strażnicy granicznej. Nie było żadnych ofiar, gdyż załoga zdołała się ewakuować. Por. R. Migurski nie meldował o większych działaniach wroga w tym czasie w Bakałarzewie64.

Inny z polskich żołnierzy, Jan Tynebor, wspominał, że rano, gdy byli w Białej Wodzie, widział nad Bakałarzewem dymy. Wówczas przyjechał do nich ksiądz i powiedział, że „idą za wiarę i ojczyznę wojować”. Wtedy dowódca podniesionym głosem krzyknął: ,,Szable i lance w dłoń i naprzód!”. Po tych słowach oddział ruszył w kierunku Bakałarzewa. Po przybyciu na miejsce, zobaczyli, że nie było z kim walczyć, gdyż Niemcy zdążyli się wycofać. Kawalerzyści ukryli się więc w lasku tuż za Bakałarzewem, czekając na następne natarcie wroga. Tynebor wraz z innymi dwoma Polakami wysłany został z ciężkim karabinem maszynowym za Bakałarzewo w pobliże granicy. Po jakimś czasie, gdy stwierdzono, że nikt nie atakuje, wycofano się do Augustowa65.

Relacja uczestników tej wyprawy nie jest zgodna ze stwierdzeniem Zygmunta Kosztyły, iż „dnia 2 września Niemcy dokonali wypadu na Bakałarzewo, włamując się na głębokość około 5 km. (…) Po całodobowych walkach Niemcy zostali ze stratami odparci i Bakałarzewo przeszło ponownie do rąk polskich”66. Prawdopodobnie Niemcy na samą wieść o zbliżającym się wojsku polskim, wycofali się, nie ryzykując poważniejszego starcia. Przypuszcza się też, że przybycie odsieczy polskiej nastąpiło wtedy, gdy Niemcy chcieli kolejny raz przystąpić do ataku. Dla wzmocnienia granicy ppłk Michał Osmola wysłał do Bakałarzewa pluton żołnierzy z karabinem ckm67. Po opuszczeniu tego terenu 41. Pułk Piechoty oraz dywizjon 29. Pułku Artylerii Lekkiej wyruszyły koleją z Suwałk do Warszawy68.

Pozostająca w Bakałarzewie grupa pod dowództwem ppor. Kłosińskiego zajęła dogodne pozycje obronne w okolicy miasteczka i czekała na ruch Niemców. Pozostała część dnia minęła bez większych zakłóceń, a łączność działała prawidłowo. Trwało tak do godziny drugiej w nocy 3 września, gdy Prusacy niespodziewanie przekroczyli granicę i przystąpili do ataku na polskie linie obronne. Obustronna wymiana ognia trwała ok. 20 minut. Po skontaktowaniu się z dowództwem w Żylinach, wysadzono most na Rospudzie oraz zniszczono kilka słupów telefonicznych. Następnie pluton kłusem wycofał się do Malinówki, pozostawiając „silną straż tylną”. Niemcy nie podjęli pościgu za wycofującymi się Polakami. Według wspomnień ppor. Gilewicza wiadomo, że atakowały wówczas dwie kompanie niemieckie, a straty polskie wyniosły czterech zabitych i kilku rannych.

Po otrzymaniu pierwszego meldunku z Bakałarzewa rtm. Krzyszkowski skierował dwa plutony w celu jego odbicia. Ich dowódcami byli: ppor. Gilewicz i podchor. Piątkowski. Ubezpieczaniem tych działań miał zająć się ppor. Dziewanowski oraz wach. podchor. R. Zieliński. Bakałarzewo ponownie w rękach polskich było już około godziny dziesiątej. Niemcy nie podjęli dalszej walki i wycofali się na uprzednie swe pozycje za Rospudę. Żołnierze polscy ulokowali się w strategicznych miejscach miasteczka – przy szkole i w pobliżu murów cmentarzy (katolickiego i żydowskiego). Część zajęła też jedną ze stodół w pobliskiej Czerwonce, w której odpoczywano po wielogodzinnych trudach służby.

Wcześnie rano 4 września Niemcy ponownie przystąpili do natarcia, tym razem już przy użyciu artylerii. Atak spowodował zamieszanie wśród Polaków. Spadające pociski niszczyły domy mieszkalne. Wybuchały pożary. To wszystko spowodowało, że Niemcy posuwali się naprzód. Dopiero otwarcie polskiego ognia z ciężkiego karabinu maszynowego, umieszczonego w szkole, spowodowało, że natarcie ustało. Następowało wzajemne ostrzeliwanie się. Sytuacja diametralnie uległa zmianie, gdy na odsiecz Polakom przybyli stacjonujący w Czerwonce kawalerzyści. Zmusiło to Niemców do wycofania się z osady. Uciekający hitlerowcy zdążyli podpalić wiele budynków.

W czasie tych zmagań dwóch żołnierzy polskich zostało lekko rannych, a „jednego nie można się było doszukać”. Ponadto rany odniosły dwa konie, a jednego zabito. Natomiast straty wśród ludności cywilnej były bardzo duże. Wiele domów i budynków gospodarczych spłonęło. Zniszczeniu uległa też znaczna część płodów rolnych69. Atakujących Niemców było ok. 200. Grupę tę stanowili żołnierze Wehrmachtu i cywile z odznakami NSDAP70.

Po południu Bakałarzewo opuścił pluton ppor. Gilewicza, który udał się przez Żyliny do Bakaniuka. Na miejscu została nieliczna grupa konnych. Jednak i oni w kilka godzin później wyjechali z Bakałarzewa, gdyż otrzymali rozkaz powrotu do swego pułku. Miasteczko miała zabezpieczać „jakaś organizacja paramilitarna”. Nie udało się jednak ustalić tej organizacji!

Tego dnia, w niedzielę, Niemcy zaatakowali również Filipów. Zmusili do wycofania się załogi straży granicznej, następnie ostrzelali ludność cywilną wychodzącą z kościoła. Działo się to kilka godzin po natarciu na Bakałarzewo (S. Buczyński podaje, że przed południem)71. Przypuszcza się, że ataku na obydwa te miasteczka mógł dokonać ten sam oddział niemiecki. Filipów również został ostrzelany przez artylerię wroga. Spowodowało to wiele pożarów, a kłęby dymu widoczne były nawet z odległego o dziesięć kilometrów Bakałarzewa72.

W celu przeprowadzenia rozpoznania w okolicy Raczek został wyznaczony dowódca 3. Pułku Szwoleżerów z Suwałk płk E. Milewski. Do tego zadania wydzielił silny podjazd, składający się z drugiego (rtm. Jan Chludziński) i czwartego (por. Karol Stricker) szwadronu. Całością dowodził zastępca płk. Milewskiego, mjr Edward Witkowski73. Zadaniem tej grupy było zajęcie Cimoch, które znajdowały się po stronie niemieckiej. Akcja miała na celu też rozpoznanie terenu oraz wzięcie jeńców. Sam jej przebieg był dokładnie przygotowany. Wytyczono trasę marszu, kierunki natarcia oraz wspólnie ustalono plan działania. Stwierdzono, że Niemcy zaminowali szosę i jej pobocza74.

W nocy z 3 na 4 września (według Z. Kosztyły działo się to w nocy z 2 na 3 września75) oddział w liczbie około stu ludzi pieszo przekroczył granicę państwową76. Po polskiej stronie pozostał mjr Witkowski, który wraz z kilkoma szwoleżerami miał w odpowiednim czasie rozpalić ognisko, aby tym samym wskazać drogę powrotną swym kompanom. Odtąd dowódcą oddziału wkraczającego na teren Prus był rtm. Jan Chludziński77. Podjazd Cimochy minął od strony południowej, osiągając szosę Olecko – Cimochy, a tym samym wkraczając do tej miejscowości z niespodziewanej, „tylnej strony”78. Dywizjon maszerował dwójkami, z bagnetami na karabinach. Przed głównymi siłami straż przednią tworzył oddział wydzielony z 4. szwadronu pod dowództwem starszego wachmistrza Wincentego Dominiczaka, szefa szwadronu. Przewodnikiem był mężczyzna, Polak, który wcześniej często przekraczał w tej okolicy granicę i dobrze orientował się w terenie. Żołnierze musieli zachować bezwzględną ciszę, gdyż najmniejszy szelest mógł zniweczyć całą akcję. W odległości około 80 metrów od Cimoch nastąpił podział zadań między poszczególnymi szwadronami. Gdy Polacy znajdowali się już na przedpolu miejscowości, Niemcy wystrzelili rakietę oświetlającą cały teren. Było to sygnał do bezzwłocznego działania. Po wygaśnięciu rakiety dywizjon poderwał się do ataku79. Zdobyto szturmem stanowisko ogniowe broni maszynowej, strażnicę Grenzschutzu, stację kolejową i inne obiekty. Część z tych budynków zdemolowano jako odwet za zbombardowanie przez Niemców stacji w Raczkach i za zniszczenie polskiej strażnicy granicznej w Lipówce. Wywiązała się też walka wręcz. Po zdobyciu Cimoch, przejęciu broni i wzięciu jeńców, podjazd o świcie powrócił do bazy. Akcja zakończyła się całkowitym sukcesem Polaków. Rozbieżności pojawiają się przy określeniu strat polskich. Zygmunt Kosztyła twierdził, że zginął wtedy jeden polski żołnierz, a jeden został lekko ranny80. S. Buczyński podaje, że został w tej akcji lekko ranny tylko jeden Polak – por. Leon Malarewicz, dowódca 1. plutonu 3. szwadronu81. Jeden z uczestników tej wyprawy, ówczesny ppor. Władysław Lewandowski, twierdził, że „dywizjon nie poniósł żadnych strat, a 1 zaginiony dołączył następnego dnia do pułku”82. Według tego ostatniego ujęto wtedy dwóch jeńców (saperów) i zlikwidowano granatami i bagnetami około 70 żołnierzy niemieckich.

W nocy z 3 na 4 września Suwalska Brygada Kawalerii dokonała dalszego rozpoznania nieprzyjaciela w rejonie Filipów – Mieruniszki. W akcji wzięły udział dwa szwadrony kawalerii z pozytywnym skutkiem. Sukcesy wcześniejszych działań oraz pewność, że hitlerowcy nie planują w najbliższym czasie poważniejszych akcji spowodowały, że dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew” wydał 4 września rozkaz przeprowadzenia w godzinach rannych ataku na znajdujące się wówczas w granicach Niemiec Olecko83. W operacji miały wziąć udział wszystkie jednostki brygady (do dyspozycji było wówczas 8736 ludzi i 5518 koni). W myśl przygotowanego planu główne siły z 2. Pułkiem Ułanów miały przekroczyć granicę państwową w rejonie Filipowa i obejść od północy jezioro znajdujące się obok Olecka. 1. Pułk Ułanów wraz ze szwadronem pancernym oraz 1. baterią artylerii 4. dak kpt. Edwarda Gągulskiego miały bezpośrednio zaatakować Olecko, a tym samym przyjąć na siebie główne siły wroga. Wymarsz miał nastąpić o godziny 20.00, czyli gdzieś nad ranem 5 września doszłoby do walk84. Jednak do wykonania tego śmiałego ataku nie doszło, gdyż Naczelne Dowództwo poleciło gen. Młot-Fijałkowskiemu przemieścić Suwalską Brygadę Kawalerii w rejon Zambrowa85.

8 września Niemcy ponownie zajęli Bakałarzewo i przystąpili do celowego podpalania i niszczenia zabudowań. Większość domów w miasteczku była drewniana, więc szybko spłonęły. Prawie w całości przestały wówczas istnieć ulice: Młyńska, Kozia, Filipowska i Rynek. Nieco mniejszym zniszczeniom uległa ulica Kamieńska, Zakościelna (obecnie Suwalska) oraz obecna Krzywa. Wśród ocalałych budynków znalazły się kościół (służył jako wieża obserwacyjna) i szkoła (zamieniona na szpital). Według danych urzędowych łącznie we wrześniu 1939 roku w Bakałarzewie zniszczono 81 domów mieszkalnych, 90 budynków gospodarczych, synagogę i bibliotekę. Z relacji ustnych wiadomo też, że spalono mleczarnię, młyn, strażnicę graniczną, remizę strażacką, piekarnię oraz wiele innych instytucji, sklepów i zajazdów. Większość mieszkańców opuściła swoje siedliska. Skonfiskowano lub uśmiercono na miejscu 60 koni oraz wiele innego inwentarza. Przypuszcza się, że w niszczeniu brali udział mieszkańcy przygranicznych pruskich wsi, którzy przed wojną znali się z wieloma bakałarzewianami86.

Tego samego dnia hitlerowcy zniszczyli jeszcze kilka nadgranicznych miejscowości. O świcie oddział Niemców pojawił się w Nowej Wsi, której zabudowania ostrzelał pociskami zapalającymi87. Wśród atakujących znajdowali się żołnierze Wehrmachtu oraz uzbrojeni cywile z odznakami NSDAP. W czasie ostrzału nie wszystkie budynki zapaliły się od razu, więc hitlerowcy oblewali je benzyną i podpalali. Wrzucano też granaty do piwnic oraz strzelano z karabinów maszynowych. W czasie tej akcji postrzelono młodą kobietę, Annę Brodowską, a jeden z oprawców dobił ją bagnetem. Rany odniosły też wtedy Aleksandra Banaszewska i Waleria Kaszuba. Wszystkich mieszkańców wsi wywieziono do Olecka. Tam zwolniono kobiety i dzieci. Mężczyźni i chłopcy powyżej czternastego roku życia zostali zabrani do obozu pracy w Królewcu. Spalono wówczas 102 budynki gospodarcze, 58 domów, 87 koni, 135 krów i 373 (lub 375) sztuk trzody chlewnej. Trzeba pamiętać, że zniszczeń dokonano, chociaż we wsi nie było wówczas oddziałów wojska polskiego.

Następną miejscowością, która najbardziej ucierpiała w pierwszych dniach wojny, była pobliska Gębalówka, która została spacyfikowana przez żołnierzy niemieckich z 217. Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. mjr. Balcera oraz przez brygadę forteczną Goldap, dowodzoną przez płk. Franza Galla (Gaala), późniejszego generała majora. Formacje te organizacyjnie należały do grupy Brand, dowodzonej przez gen. mjr. Branda. Już przed natarciem większość mieszkańców Gębalówki opuściła swe zabudowania, kryjąc się w lesie. Wkraczający Niemcy nie zastali więc wielu osób. Jedną z nielicznych, która pozostała, była Helena Pojawa. Widząc, że Niemcy ostrzeliwują jej wieś pociskami zapalającymi, schroniła się w pobliskim rowie. Jednak zauważył ją któryś z żołnierzy i wystrzelił do niej z karabinu, ciężko raniąc. Prawdopodobnie było to przyczyną śmierci Heleny Pojawy w kilka lat później. W Gębalówce spalono wówczas 29 domów i 55 lub 56 budynków gospodarczych. Skonfiskowano 45 koni, 99 krów, 222 sztuk trzody chlewnej88.

Całkowicie zniszczono tego dnia wieś Kotowinę89. Jej zabudowania (27 budynków mieszkalnych i 46 gospodarczych90) zostały spalone. Wcześniej zrabowano dobytek mieszkańców. Według danych urzędowych straty obejmowały 27 koni, 53 krowy i 134 sztuki trzody chlewnej.

9 września o świcie wojska hitlerowskie otoczyły wieś Lipówkę91. Nie było tam wówczas żadnych oddziałów wojsk polskich, a ludność nie stawiała oporu. Mimo to Niemcy podpalili zabudowania 30 rolników. Wysadzili też w powietrze polską strażnicę graniczną. Ocalały tylko znajdujące się na skraju wsi zabudowania Kuprewicza, Golubia i Bryzwicza. Mężczyźni, widząc wkraczających żołnierzy, opuścili swoje domy i skryli się w lesie. Kobiety i dzieci przebywały w piwnicach. W domu należącym do Dąbrowskich również schroniły się kobiety i dzieci. Mimo że żołnierze niemieccy wiedzieli o tym, podpalili i ten budynek. W płomieniach zginęło wówczas dwoje dzieci: Tadeusz Laskowski i Janina Dąbrowska. Poparzeniu uległy: Irena Dąbrowska, Rozalia Dąbrowska, Teresa Laskowska, Petronela Laskowska, Maria Dąbrowska i Roman Dąbrowski92.

Świadkowie tego tragicznego zdarzenia twierdzili później, że żołnierze niemieccy nie tylko nie pomogli oparzonym, ale śmiali się na ich widok. Jedna z dziewczynek, widząc tę tragedię, doznała silnego szoku, w wyniku którego zapadła na chorobę psychiczną.

W Lipówce zniszczeniu uległy 23 domy, 50 budynków gospodarczych; zginęło 5 koni, 22 krowy, 92 sztuki trzody chlewnej. Sprawcami tych zniszczeń byli żołnierze niemieccy z brygady fortecznej Goldap, dowodzonej przez płk. Franza Galla93. Akcja ta została przeprowadzona w odwecie za wypad suwalskich szwoleżerów do pruskiej wsi Cimochy.

Tak pierwsze dni wojny wspominał bakałarzewski wikary ks. Kazimierz Hamerszmit: „31 sierpnia, w przeddzień wybuchu wojny, po wielu perypetiach dotarłem pociągiem [do Suwałk, a dalej bryczką] do Bakałarzewa, gdzie miałem rozpocząć swoją pracę duszpasterską. Proboszcz parafii, Romuald Jałbrzykowski, był wyraźnie zdenerwowany. Siedział przy radiu i wysłuchiwał komunikatów. Nic dziwnego, pruską granicę można było ujrzeć gołym okiem z kościelnej wieży.

Wojska w Bakałarzewie było niewiele. Zaledwie kilkunastu żołnierzy Straży Granicznej i trzy karabiny maszynowe. Mieszkańców ewakuowano w głąb Polski. Zostało 7 osób. O wybuchu wojny powiadomił mnie proboszcz w chwilę po ogłoszeniu komunikatu radiowego. Nieco później wyszedł ze spakowaną walizką, pożegnał się i wyruszył do Wilna. Pozostając w Bakałarzewie jako organizator antyniemieckich manifestacji, mógł się spodziewać tylko jednego – śmierci. W nocy z 2 na 3 września Niemcy ostrzelali Bakałarzewo z broni maszynowej. Kule podziurawiły dachy, wybiły szyby w kościele i okolicznych domostwach. Wsiadłem na rower. Po kilku godzinach byłem w Suwałkach. W gronie księży zastanawialiśmy się, co robić. Wieczorem wróciłem do Bakałarzewa. Czuliśmy się bardzo niepewnie. Zgromadziliśmy się w piwnicy jednego z budynków. Trwając w modlitwie, czekaliśmy. Po pewnym czasie usłyszeliśmy wielką detonację. To wojsko polskie wysadziło most na Rospudzie.

4 września po południu wyszedłem przed kościół, by rzucić okiem na pruską granicę. Aż mnie zamurowało. W moim kierunku biegła grupa uzbrojonych cywilów. To koniec, przemknęło mi przez myśl, i nagle ni stąd, ni zowąd zmienili kierunek „natarcia” i zaczęli strzelać w kierunku szkoły. Wyskoczył z niej mężczyzna w mundurze wojska polskiego. Skąd się on tam wziął? Przecież wojsko polskie opuściło Bakałarzewo poprzedniego dnia. Dopiero później dowiedziałem się, że zasnął na posterunku i stracił kontakt z oddziałem. Sadził wielkimi susami w kierunku kartofliska. Po chwili zatrzymał się, zgiął w pół i upadł na ziemię. Dostał serię w plecy. Pochowałem go następnego dnia w bakałarzewskiej ziemi. Dla mnie była to pierwsza ofiara wojny. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że będę ich oglądał setki i tysiące”94.

Ten opis śmierci polskiego żołnierza potwierdzają niektórzy najstarsi mieszkańcy Bakałarzewa. Chociaż są też domysły, że zginęło wówczas dwóch żołnierzy95.

Inny przebieg śmierci tego żołnierza przekazał Jan Tynebor z Wiżajn, jeden z wrześniowych obrońców Bakałarzewa. Jego zdaniem zabitym był Kazimierz Kalinowski z Wiżajn, który zaczął strzelać do Niemców z okna szkoły, gdy zorientował się, że jego oddział opuścił już osadę. W czasie tej strzelaniny został śmiertelnie postrzelony. Później jego ciało na cmentarzu w Żylinach pochowała wspomniana nauczycielka96. Opis ten jest jednak mało prawdopodobny, bardziej wiarygodna pozostaje wydaje się wersja podana przez ks. Hamerszmita, naocznego świadka tego wydarzenia.

17 września 1939 roku, w konsekwencji paktu Ribbentrop–Mołotow, Suwalszczyzna znalazła się we władaniu sowieckim. Rosjanie w okolicy Rospudy pojawili się po 20 września97. (Waldemar Monkiewicz twierdzi, że stało się to po 22 września98). Długo nie przebywali tu, ponieważ na mocy umowy z 28 września ziemia suwalska przekazana została 12 października Niemcom99, którzy przystąpili do eksterminacji ludności polskiej tych ziem. W październiku na przykład zamordowali w Suchej Wsi w pobliżu Raczek nieznanego około trzydziestoletniego mężczyznę pochodzenia żydowskiego. Natomiast jesienią 1939 roku żołnierze Wehrmachtu pozbawili życia w Wasilówce koło Raczek Piotra Rzodkiewicza100.

Naziści przystąpili już w tym okresie do eksterminacji ludności żydowskiej. Na początku grudnia 1939 roku wysiedlono do Suwałk wszystkich Żydów z Filipowa, Jeleniewa, Przerośli i Raczek. 8 grudnia przetransportowano ich do Generalnego Gubernatorstwa. Ginęli tam w obozach zagłady w Bełżcu, Sobiborze, Treblince101.

  

  

  


  

do spisu treści

następny artykuł